Homilie ks. Romana Bulińskiego
Czytelnia
VI Niedziela Wielkanocy, Rok C
24.05.2025 r.
Każdy, kto Mnie miłuje, będzie zachowywał Moją naukę (J 14, 22)
A jak On nas umiłował?
Jezus umarł na krzyżu dla naszego zbawienia. Oddając swoje życie za nas, dał najwyższy dowód miłości. Nie ma bowiem większej miłości, jak oddać swoje życie za przyjaciół swoich (J 15, 13).
Jezus, wzywając uczniów do wzajemnej miłości, pragnął, by oni tak, jak On, potwierdzali ją czynem i prawdą (1J 3,18). Takie przesłanie przekazał nam Jezus w poprzednią niedzielę.
W dzisiejszej zaś Ewangelii była mowa o miłości Boga.
Matka rozmawiała z córeczką, Anią, na temat miłości Boga, W trakcie rozmowy dziecko zapytało, jak mogę kochać Boga, skoro nigdy Go nie widziałam?
Kilka dni po tej rozmowie Ania otrzymała paczkę od cioci mieszkającej w Ameryce. Zobaczywszy w paczce wiele wspaniałych rzeczy, zachwycona powiedziała: Mamusiu, ja bardzo kocham ciocię Marysię.
Mama zaś zapytała, jak możesz ją kochać, przecież nigdy nawet jej nie widziałaś? Na to Ania powiedziała, przecież wiem, że ciocia jest, wiem także, że ona mnie kocha. Wszak przysłała mi tyle pięknych rzeczy.
Na to mama powiedziała: Teraz już rozumiesz, że Bóg cię kocha, mimo, że Go nie widzisz. On również daje ci o wiele, wiele więcej darów, niż kochająca ciocia.
Ciocia z Ameryki, obsypując Anię obfitymi darami, okazała jej wiele serca i dobroci. Życzliwość i dobroć cioci zrodziła w sercu Ani wdzięczność i miłość do niej. Podobnie jest w relacji człowieka z Bogiem.
Bóg hojnie obdarował człowieka. Dał mu życie, rozum i wolną wolę. Dał również duszę nieśmiertelną. A do tego, posłał Syna swego, na świat, aby go zbawił. Jakby tego było mało, jeszcze zaprosił go do domu Ojca. A, dając mu przykazanie miłości, wskazał, że ono jest najpewniejszą drogą do domu Ojca.
Obfita hojność Boga rodzi w sercu człowieka z zasady wdzięczność i miłość. Najczęściej zgadzamy się z tym. Mimo to, nie jeden pyta, jak zasadniczo pokazać Bogu, że się Go kocha?
W życiu codziennym mamy wiele możliwość, by okazać miłość drugiemu. Na przykład dziecko, które spotyka się z rodzicami rano, wieczór, we dnie, a nawet w nocy, ma wiele okazji ku temu.
Jezus, co prawda, zapewnił, że zostanie z nami po wszystkie dni, aż do skończenia świata. Jednak od dnia Wniebowstąpienia fizycznie nie ma Go wśród nas. To sprawia, że nie jeden ma problem w okazaniu Bogu miłości.
Dzisiejsza Ewangelia powyższy problem jednak rozwiązuje. Jezus, Syn Boży, mówiąc: Jeśli mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę (J14, 22), wyraźnie potwierdza, że ten miłuje Boga, kto zachowuje Jego naukę. Czyli, ten, kto żyje zgodnie z Bożymi przykazaniami, dowodzi, że kocha Boga.
Jezus, gdy zakończył mowę o miłości, zwrócił się do uczniów słowami: Pozostawiam wam pokój, obdarzam was moim pokojem (J 14,27).
Czym jest Chrystusowy pokój?
Pokój to nie tylko brak wojny, brak konfliktów zbrojnych, podziałów, czy wrogości. Pokój to przede wszystkim przeciwieństwo niepokoju, jak i lęku.
Jak osiągnąć Boży pokój? Pokój zagości w sercu człowieka wówczas, gdy będzie żył zgodnie z Bożymi przykazaniami. Natomiast, gdy pójdzie przeciwną drogą, wówczas w jego sercu pojawi się niepokój. Potwierdza to św. Augustyn w słowach: Niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie, Boże.
W dzisiejszym rozważaniu pochyliliśmy się nad przykazaniem miłości Boga i bliźniego. Rozważając zaś przykazanie miłości bliźniego, przypomnieliśmy sobie, że Jezus, ogłaszając je, wezwał każdego swego ucznia, wręcz nakazał mu, by tak miłował bliźniego, jak On nas umiłował.
Natomiast, rozważając przykazanie miłości Boga, oprzytomnieliśmy sobie, że ten kocha Boga, kto zachowuje Jego naukę.
Zaś gdy w naszym przedłożeniu pochyliliśmy się nad słowami Jezusa: Pozostawiam wam pokój, obdarzam was moim pokojem (J 14,27), doszliśmy do wniosku, że pokój pojawia się w sercu tego, kto kocha Boga i bliźniego.
Zatem, kroczmy przez życie drogą miłości. Wówczas w naszym sercu nie tylko zrodzi się pokój, a droga ta doprowadzi nas do domu Ojca.

Zesłanie Ducha Świętego, Rok C
8.06.2025 r.
Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem (Mt 10,33)
Jezus po zmartwychwstaniu pozostał na ziemi 40 dni. W tym czasie, spotykając się z Apostołami i swoimi uczniami, starał się przekonać ich, że rzeczywiście zmartwychwstał, że żyje.
Widział się z nim również w dniu wniebowstąpienia. Wówczas przykazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca: „Słyszeliście o niej ode Mnie – (mówił) - Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym (Dz 1,4-5). Następnie, w ich obecności, wstąpił do nieba.
Apostołowie, zgodnie z Jego poleceniem, wrócili do Jerozolimy z góry, zwanej Oliwną... Przybywszy tam, weszli do sali na górze (Dz 1,12-13) i trwali na modlitwie.
Spotkania Apostołów z Jezusem Zmartwychwstałym, jak i obecność przy Jego Wniebowstąpieniu, wzmocniły ich wiarę. Nie na tyle jednak, by z odwagą rozpocząć głoszenie Ewangelii.
Dopiero Duch Święty, obdarzył ich swoją mocą. Dzięki temu stali się de facto Jego świadkami. Wówczas, otworzywszy drzwi Wieczernika, wyszli do mieszkańców Jerozolimy i do zgromadzonych tam pielgrzymów i zaczęli głosić Jezusa Zmartwychwstałego. Zaś Piotr, który niedawno się Go zaparł, przemówił z tak wielką odwagą i mocą, że jednego dnia, przyłączyło się do nich około trzech tysięcy osób.
Zesłanie Ducha Świętego, które dokonało się w Wieczerniku, nie było wydarzeniem jednorazowym. Duch Święty pozostał dalej w Kościele. Dzisiaj również działa w nas. Mówię, działa w nas, bo został nam dany w czasie chrztu, a Jego pełnię otrzymaliśmy w sakramencie bierzmowania.
Katechizm Kościoła Katolickiego mówi: Bierzmowanie udziela specjalnej mocy Ducha Świętego do obrony wiary, do mężnego jej wyznawania, jak i do życia zgodnego z wyznawaną wiarą. (KKK 2044).
Wszyscy tu obecni, z wyjątkiem dzieci, przyjęli sakrament bierzmowania. A tym samym otrzymali Ducha Świętego. Mimo to niewielu z nas broni swej wiary, mało jest i tych, którzy mężnie ją wyznają, czy tych, którzy żyją według jej zasad.
Dlaczego tak jest? Przecież Polska to katolicki kraj. Możemy powiedzieć to katolicki olbrzym. Tak, to katolicki olbrzym, ale śpiący. Po prostu, trzeba go obudzić, wyrwać z letargu.
W grudniu 2010 r. w XIV LO we Wrocławiu czworo uczniów, przy wsparciu „Gazety Wyborczej”, zażądało od dyrekcji szkoły zdjęcia krzyży, wiszących w salach lekcyjnych. Zorganizowano debatę, w której wzięli udział przeciwnicy, jak i obrońcy krzyża.
Obrońcy krzyża przed debatą rozdali uczniom wierzącym breloczki, na których z jednej strony był krzyż i napis: Nie wstydzę się Jezusa, a z drugiej słowa Jezusa: Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem (Mt 10,33). W ten sposób chcieli zmobilizować wierzących uczniów do obrony krzyża. Zwycięstwo w debacie, i to niepodważalne, odnieśli obrońcy krzyża.
Powodzenie tej akcji zrodziło pomysł, by w całym kraju zorganizować coś podobnego. I tak w 2011 r. ruszyła Akcja – Nie wstydzę się Jezusa. Głównym elementem tej inicjatywy było rozprowadzanie breloczków, na których, jak już wspomniałem, z jednej strony był krzyż i napis: Nie wstydzę się Jezusa, a z drugiej słowa Jezusa: Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem (Mt 10,33). Breloczki te zostały przekazane tym, którzy zadeklarowali, że będą je oficjalnie nosić.
Do tej akcji dołączyło wiele znanych osób. Dla przykładu podam jedynie kilka nazwisk: Agnieszka Radwańska Kuba Błaszczykowski, Marek Jurek, Krzysztof Ziemiec, Przemysław Babiarz. W akcji wzięło udział tysiące znanych, ale i zwykłych katolików. W sumie rozprowadzono 1.200000 breloczków.
Moi Drodzy! Weźmy z nich przykład. Nie wstydźmy się Jezusa. Bądźmy dumni, że On jest naszym Panem. Mężnie przyznawajmy się do Niego przed ludźmi, by nie musiał zaprzeć się nas przed swoim Ojcem.
Apostołowie, w oczekiwaniu na Zesłanie Ducha Świętego, trwali na modlitwie. Weźmy z nich przykład. Natomiast dzisiaj, w Uroczystość Zesłania Ducha Świętego, postanówmy, że codziennie, podczas wieczornej modlitwy, będziemy prosić Ducha Świętego, by dał nam moc do obrony wiary, do mężnego jej wyznawania, ale i do życia zgodnego z wyznawaną wiarą. Ale i postanówmy również czynem potwierdzać swą wiarę.

XII Niedziela Zwykła, Rok C
22.06.2025 r.
Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie
i weźmie krzyż swój, i niech idzie za mną. (Mt 16, 24)
Jezu podczas rozmowy z Apostołami oświadczył: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć, będzie odrzucony przez starszych, wyższych kapłanów i nauczycieli Pisma, zostanie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie (Łk 9,22). W tych słowach Jezus wyraźnie zapowiedział swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie.
Mateusz Ewangelista również opisał to wydarzenie. Przedstawił je szerzej niż Łukasz. Przytoczył nie tylko słowa Jezusa, zapowiadające Jego przyszłą mękę, ale i przedstawił reakcję Piotra na te słowa. Oto Piotr, przerażony zapowiedzią Jezusa, wziął Go na bok, mówiąc: Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie (Mt 16, 22).
Rozumiemy Piotra, że przeraziła go wypowiedź Jezusa. Każdy z nas, na jego miejscu, zapewne zachowałby się podobnie. Nikt z nas bowiem nie chce cierpienia, wręcz broni się przed nim.
Z podziwem zaś patrzymy na Jezusa, że przyjął krzyż i to dobrowolnie. Czyżby nie bał się cierpienia? Jezus, jak każdy człowiek, bał się cierpienia. W Ogrójcu, przecież prosił Ojca, by oddalił od Niego kielich cierpienia. Zaś krzyż przyjął, bo taka była wola Ojca. Dla Jezusa było to najważniejsze. Jezus przecież wyraźnie powiedział: Moim pokarmem jest pełnić wolę Tego, który mnie posłał (J 4, 34).
Dlaczego taka była wola Ojca? Dlaczego właśnie krzyż pojawił się w życiu Jezusa? Chcąc dać odpowiedź na te pytania, należy przenieść się myślą do raju, w którym żyli piersi rodzice. W raju Adam i Ewa żyli w przyjaźni z Bogiem. Wolni byli od cierpienia, a także od śmierci. W ich spokojne życie wmieszał się jednak szatan. Posłuchawszy go, zgrzeszyli nie tylko nieposłuszeństwem, ale i pychą. Wtedy to utracili życie wieczne, ale i przyjaźń z Bogiem.
Sami nie byli w stanie zadośćuczynić Bogu za swój grzech, ani też odzyskać utraconych darów. Bóg jednak przyszedł im z pomocą. Po wielu, wielu wiekach, zesłał na świat swego Syna. Syn Boży, stając się Człowiekiem, przyjął krzyż i przez mękę i śmierć, zadośćuczyniwszy za grzech pierwszych rodziców, zbawił ludzkość, czyli pojednał z Bogiem, a przez zmartwychwstanie przywrócił nadzieję życia wiecznego.
Wszystko to dokonało się dlatego, że Bóg tak umiłował świat, że Syna swego dał…. Od tego czasu krzyż, który uważano za najokrutniejszą karę, stał się znakiem, symbolem przeogromnej miłości Boga do człowieka. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15,13).
Ale krzyż to również brama do życia wiecznego. Dla Jezusa przecież krzyż był bramą do zmartwychwstania, jak i do wniebowstąpienia, by w końcu zasiąść po prawicy Ojca.
Jezus, zapraszając uczniów, by szli za Nim, chciał, by szli przez życie tak, jak On, czyli również drogą krzyża. Gdy wezwał ich do pójścia za sobą, oznajmił, że ten, kto chce pójść za Nim, niech zaprze się samego siebie, niech weźmie krzyż swój, i niech Go naśladuje. (Mt 16, 24).
Co to znaczy zaprzeć się samego siebie? Ten zapiera się samego siebie, kto odrzuca od siebie wszystko to, co oddziela go od Boga, czyli, niegodziwość, nikczemność, zło…, jednym słowem wszelki grzech.
Ale również i ten zapiera się samego siebie, kto, rezygnując ze swoich egoistycznych pragnień, daje się prowadzić przez Jezusa.
Ten, kto chce iść za Jezusem, ma również wziąć krzyż swój na ramiona.
Krzyża nie musimy szukać. Krzyż, cierpienie, towarzyszą nam przez całe ziemskie życie. Jest to często krzyż choroby własnej, lub bliskiej osoby, krzyż starości, czy też osamotnienia, krzyż alkoholu, narkomanii, czy też nałogów z którymi nie potrafimy się uporać. Mogą to być przeróżne krzyże.
Jezus nie odrzucił krzyża. My również weźmy swój krzyż na ramiona. A, gdy będzie nam ciężko, wtedy powiedzmy za św. Pawłem: wszystko mogę w tym, który mnie umacnia (Flp 4,12). Jezus z pewności nas wesprze.
Bruno Ferraro napisał opowiadanie, w którym obrazowo przedstawił, jak Jezus pomaga temu, który kroczy za Nim.
Pewnemu człowiek śniło się, że szedł brzegiem morza razem z Jezusem. Na niebie pojawiły się obrazy, jakby filmy, ukazujące konkretne wydarzenia z jego życia. Przy każdym z tych obrazów były widoczne na piasku dwa ślady stóp, jego i Jezusa.
Nagle ukazał mu się obraz, przedstawiający najbardziej dramatyczny moment, jaki przeżył w swoim życiu. Przy tym obrazie jednak zobaczył tylko ślady stóp jednej osoby. Wydawało mu się, że to ślady jego stóp. Wtedy z wyrzutem zawołał, Panie, powiedziałeś, że będziesz zawsze przy mnie. Dlaczego w chwili największego cierpienia zostawiłeś mnie samego?
Jezus zaś powiedział, wtedy, w tym dramatyczny momencie twego życia, nie byłeś w stanie iść za Mną. To Ja niosłem ciebie na swoich ramionach. Ślady, które widzisz na piasku, nie były twoje. Były to ślady moich stóp.
Jest to tylko opowiadanie, w którym Bruno Ferraro obrazowo, tak po ludzku, pokazał, jak wyobraża sobie pomoc Jezus dla tych, którzy za Nim kroczą.
Należy jednak zapytać, czy Jezus zapewnił swoje wsparcie i pomoc tym, którzy za Nim pójdą?
Znamy doskonale słowa Jezusa: Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię (Mt 11,28). W tych słowach Jezus nie tylko zaprosił do siebie utrudzonych i obciążonych uczniów, ale i zapewnił, że ich pokrzepi. Skoro tak, to, wówczas, gdy jesteś utrudzony, wyczerpany, czy też wymęczony, idź do Jezusa, a On cię pokrzepi.
Zatem, każdy z nas, kto decyduje się iść za Chrystusem, niech zaprze się samego siebie i weźmie krzyż swój na ramiona swoje. A wtedy, gdy będzie utrudzony, On go wesprze i pokrzepi.

XIV Niedziela Zwykła, Rok C
6.07.2025 r.
Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało.
Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo (Łk 10,2)
W Ewangelii dzisiejszej słyszeliśmy, jak Jezus posłał 72 swoich uczniów do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał (Łk 10,1). Chciał, by tam głosili Ewangelię, ale i zapowiadali Jego przybycie. Jezus, wysyłając ich, powiedział: Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo (Łk 10,2).
Słowa: Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo (Łk 10,2), najczęściej odbieramy, jako wezwanie do modlitwy o powołania kapłańskie i zakonne. Modlitwa ta ma zapewnić licznych głosicieli Ewangelii. Uważamy bowiem, że to kapłani są głównie zobowiązani do głoszenia Ewangelii.
W Ewangelii św. Łukasza w rozdziale IX czytamy: Jezus zwołał dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami oraz władzę leczenia chorób. I wysłał ich, by głosili królestwo Boże (Łk 9, 1-2). Natomiast w dzisiejszej Ewangelii dowiadujemy się, że Jezus, wysyłając 72 uczniów do miejscowości, do których zamierzał sam przybyć, nakazał im również głosić Ewangelię. Zatem głoszenie Ewangelii jest nie tylko obowiązkiem Apostołów i ich następców, ale i wszystkich Jego uczniów.
Skoro każdy chrześcijanin ma głosić Chrystusa, to warto zastanowić się nad tym, jak w praktyce ma tego dokonać. Kapłani głoszą Ewangelię w kościele, najczęściej na ambonie. Natomiast katolicy świeccy nie mają takich możliwości. Zatem, jak i gdzie mają głosić Chrystusa? Oczywiście, nie można od nich wszystkich wymagać, by porzucili swoje dotychczasowe życia i przywdziali zakonny habit, czy też zostali świeckimi misjonarzami.
Ewangelię można głosić nie tylko słowem, ale i codziennym życiem. Jezus wyraźnie powiedział: Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie (Mt 5,16). Zatem, owocnym sposobem głoszenia Ewangelii jest świadectwo życia.
Na czym ono polega? Świadkiem wary, świadkiem Ewangelii, jest ten, kto żyje zgodnie z jej nakazami. Krótko mówiąc, świadkiem wiary jest ten, kto, tak jak Chrystus, kroczy przez ziemię, dobrze czyniąc, czyli kochając.
W dzisiejszym rozważaniu pochylimy nad tym tematem.
Pięknie zilustrował go Jan Paweł II w słowach: Moje lata chłopięce i młodzieńcze łączą się przede wszystkim z postacią mego ojca, którego życie duchowe po stracie żony i starszego syna, niezwykle się pogłębiło. Patrzyłem z bliska na jego życie, widziałem, jak umiał od siebie wymagać, widziałem, jak klękał do modlitwy. To było najważniejsze w tych latach, które tak wiele znaczą w okresie dojrzewania młodego człowieka. Ojciec, który umiał sam od siebie wymagać, w pewnym sensie nie musiał już wymagać od syna. Patrząc na niego, nauczyłem się, że trzeba samemu sobie stawiać wymagania i przykładać się do spełniania własnych obowiązków.
Po prostu Jan Paweł patrzył na ojca i to mu wystarczyło. Nie potrzebował perswazji, czy zachęt. Dla niego klęczący ojciec, ale i ojciec wymagający od siebie, był najlepszym wzorem.
Ostatnio spotkałem jednego z moich uczniów. Nie widzieliśmy się przeszło dwadzieścia lat. Powspominaliśmy szkolne czasy. Zapytałem również, czy katecheza zostawiła jakiś ślad w jego życiu? Powiedział, było z tym różnie. Gdy poszedłem na studia, mówił, zamieszkałem w akademiku. W krótkim czasie oddaliłem się od Boga i od Kościoła. Sprzyjała temu wolność, którą poczułem po wyprowadzeniu się z domu rodzinnego, ale i przykład obojętnych kolegów i koleżanek.
Główną jednak przyczyną odejścia od wiary byli moi rodzice. Rodzice uważali się za wierzących. Uczestniczyli co prawda prawie w każdej niedzielnej we Mszy św. Przystępowali do spowiedzi wielkanocnej. Przyjmowali także kolędę.
W domu rodzinnym jednak nie było atmosfery chrześcijańskiej. Brakowało w nim miłości, życzliwości, przebaczenia… Bardzo często między rodzicami były „ciche dni”. Nie widziałem również, by rodzice komukolwiek pomagali. Najważniejsze u nich było utrzymanie wysokiego poziomu materialnego w swoim życiu.
Mimo, że rodzice uważali się za wierzących, tego jednak w ich codziennym życiu nie dostrzegłem. Wiara nie miała żadnego wpływu na ich codzienne życie. Jako młody człowiek, widząc jałowość ich wiary, powiedziałem sobie, nie chcę wiary, która nie czyni człowieka lepszym, która jest tylko obrzędowym dodatkiem. W końcu przestałem praktykować.
Na studiach poznałem dziewczynę. Dzisiaj jest moją żoną. Nie kryła się z tym, że jest głęboko wierzącą osobą. Początkowo przyglądałem się jej z uwagą. Z biegiem czasu zobaczyłem, że jest przywiązana do rodziny, a także, że z wielkim szacunkiem wypowiada się o swoich rodzicach. Dostrzegłem, że chętnie pomaga innym, a nawet udziela się charytatywnie. Było w niej bowiem wiele życzliwości. W czasie narzeczeństwa, nie raz, przekładaliśmy godzinę naszych spotkań, bo kolidowały one z zajęciami w punkcie charytatywnym.
W końcu, po przeszło dwóch latach znajomości, przekonałem się, że tak ukształtowała ją wiara, że Chrystus faktycznie był jej Drogą. Ona bowiem tak, jak Jezus, szła przez ziemię dobrze czyniąc (Dz 10,38). Patrząc na nią, zrozumiałem, że rzeczywiście wiara jest wielką siłą, która potrafi pięknie ukształtować człowieka. Takiego świadectwa nie dali mi rodzice. Dała mi je dziewczyna, która dziś jest moją żoną.
Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało (Łk 10,2). Skoro jest mało robotników, to włączmy się do grona pracujących na polu Ewangelii. Jak to uczynić? Zwyczajnie, stańmy się świadkami wiary, świadkami Ewangelii. Niech świeci światło nasze przed ludźmi, aby, widząc nasze dobre uczynki, szli z nami za Chrystusem.